Bo poranna herbata nie posiada już takiego samego koloru, bo bułki z piekarni za rogiem nie są już takie same, nawet babciny dżem truskawkowy nie smakuje tak samo. Już nic nigdy nie będzie takie samo jak ostatnio, jak wtedy z tobą.
- Oj użalasz się nad sobą Maciuś, użalasz kochanie. - mama dosiadła się do mnie i wzięła do ręki jedną bułkę. - Wiem, że zapominanie o kimś kogo się kocha jest trudne, ale przyjdzie ktoś nowy i zapomnisz o niej, jak jej było? - porady mojej mamy działały mi już lekko na nerwy.
- Kasi. - wypowiadam cicho i powracam do babrania łyżeczką w słoiku z dżemem. Po chwili dołącza do nas ojciec, który zaczyna rozmowę o następnych konkursach, o tym, ze mam skakać na tyle na ile potrafię i przestać sobie zaprzątać głowę głupotami. Pamiętam jak jednogłośnie kiedyś stwierdzili, że skaczę gorzej przez nią, że dopadło mnie załamanie. Podobno zbytnio skupiałem się na mniej ważnych rzeczach, zapominając o sporcie. Grzecznie dziękuję za wszystko i ulatniam się jak najszybciej z tego domu.
Moja twarz, która jest prawdopodobnie jedynym odkrytym elementem mojego ciała, styka się z mroźnym wiatrem, oraz zacinającym śniegiem. Taka pogoda mi nie przeszkadza, w końcu żyję pełnią życia podczas zimy. Udaję się na krótki spacer, idę na dosłownie 10 minut, ponieważ po chwili znikam za wielkim, jasnobrązowymi drzwiami do domu moich dziadków. Na dworze otrzepuję się z ostatnich śladów białego puchu na kurtce, mocno stukam również butami, by jak najmniej zanieść go do domu. W domu jest przyjemnie, jest bardzo ciepło, a dywany, którymi wyłożone są chyba wszystkie powierzchnie płaskie w tym domu, są tak miękkie, że czuję się jakbym zapadał się w gorących piaskach w nich. Zadowolony poprzez przypomnienie sobie dzieciństwa, wchodzę do kuchni, serca tego domu. Babcia siedzi przy wielkim stole i obiera jabłka, ach tak dziś jest czwartek, czyli domowa szarlotka. Podchodzę do niej i przytulam ją do siebie, gładzi mnie lekko po plecach, teraz na serio czuję się jakbym miał znowu te 5 lat, i mama przed świętami zabrała nas na specjalne przygotowania do swojej matki. Każe mi usiąść obok niej, do ręki biorę nożyk i chwytam jedno jabłko. Pachnie tak cudnie, że można się rozpłynąć, można sobie przypomnieć również lato i zbieranie jabłek z naszego sadu. Babcia, jak to babcia zaczyna wciskać we mnie jedzenie, nie spogląda nawet a zegar by spojrzeć, że jest dopiero piętnaście po dziewiątej i niedawno co wyszedłem z domu napakowany porannym jedzeniem. Przystaję tylko na herbatę i zapewniam ją, że zostanę aż ciasto skończy się piec. Kobieta proponuje mi przeniesienie się do dużego pokoju i wygodne siedzenie na kanapie, lecz ja bezpieczniej, i swobodniej czuję się tu, w tej kuchni, na tym twardym krześle, wśród tych wszystkich zapachów.
- Coś cię trapi Maciuś. - przysiada na krześle obok, ponieważ przed chwilą sprawdzała stan ciasta. - Opowiadaj, przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko, jestem tu by doradzić. - właśnie po to tutaj przyszedłem. Mówię sobie cicho w myślach, od zawsze wiedziałem, że Kasia ma genialny kontakt z babcią, w sumie jakby mogło być inaczej, ma tylko nią, lecz ja jej tego w pewnym stopniu zazdrościłem, również chciałem czasami przyjść do babci, nawet na tą herbatę, ale być przy niej, poczuć się bezpiecznie, jak bezpiecznie czuje się dziecko zaraz po narodzeniu, które ląduje w ramionach matki.
- Chodzi o tą, jak jej było, Kaśkę tak? - siwa już kobieta delikatnie złapała się za głowę, jakby to miało jej przypomnieć jej imię.
- Kasi. - poprawiam ją odruchowo, nie lubiłem tego chłodnego i ostrego "Kaśka" ona była moja Kasią, na zawsze nią pozostanie. - Nie, czy ja nie mogę do ciebie przyjść i nie być posądzanym, o to, że chodzi o dziewczynę? - chyba na poważnie stałem się nadpobudliwy. Nakrzyczałem na biedną kobietę, tylko dlatego, że poruszyła niewygodny dla mnie temat, temat, którego się bałem, bo bałem się, że będę musiał znowu wypowiedzieć tamte słowa.
- Spokojnie dziecko, jak tak bardzo boli cię myślenie o niej to przepraszam, tylko nie mogę patrzeć jak mój wnuk zadręcza się przez jakąś smarkulę. - kochałem ją całym sercem, a Maciusiowe serce jest wielkie i miłość z niego bije ogromna, lecz czasami naprawdę doprowadzała mnie do szału. - Nie chcesz rozmawiać dziś, porozmawiamy kiedy indziej. Czekaj. - zawiesiła na chwilę swoje słowa i podeszła do pieca, wyjęła z niego pachnące ciasto. - Niech no ostygnie, a dam ci kawałek, zaniesiesz do domu. - kiwam twierdząco głową, na znak, że zrozumiałem co do mnie powiedziała. Opieram głowę o oparcie krzesła i wpatruję się w sufit, czekam i czekam, aż z tego dziwnego stanu wyrywa mnie zapach kolejnego, zaraz po serniku, mojego ulubionego ciasta. Babcia podsuwa mi wielki kawałek ciasta na talerzu, zawinięty w jakąś folię, jeszcze rok temu niosłem podobne ciasto pod ścierką, dziś jest folia, nawet ona mnie zadziwia. Wstałem, poszedłem założyć buty, oraz kurtkę, a na odchodne dostałem wyżej wspomniany talerz. Śniegiem sypało jeszcze bardziej niż ostatnią godzinę temu, w duchu modliłem się o to, żeby jednak ktoś z mojej lekko odstającej od normy rodzinki był w domu, bo w innym wypadku musiałbym obrać przeciwny kurs i z powrotem wrócić do domu rodzicielki mojej mamy.
- Żyjesz! - krzyknęła mama z progu gdy mnie tylko zobaczyła. - Myślałam, że cię gdzieś zasypie po drodze.- mamo? Czy wszystko dobrze? Sądziłaś, że mogę zostać zasypany przez śnieg? Spoglądam na nią wybałuszonymi oczami i przechodzę do kuchni.
- Żyję i mam ciasto! - na słowo "mam ciasto" zjawia się koło mnie Kuba, prawie wyrywa mi talerz z ręki i siada przy stole. Czy naprawdę tylko ja w tej rodzinie jestem choć trochę normalny?
Każdy mi mówił, miłość bywa ślepa.
Później zobaczyłem twoją twarz i zaćmiło mi umysł.
Obudzona niechętnie poprzez kobietę, która od małego mnie wychowuje, zwlokłam się z łóżka i jak duch osunęłam się na kanapie w dużym pokoju. Po chwili zagoniona przez babcię do pomagania jej w świątecznych przygotowaniach musiałam przenieść swoje ciało do wielkiej, bardzo przestronnej kuchni. Zaczęłyśmy rozmawiać, jak to zwykle o wszystkim, babcia postawiła przede mną dzbanek z kompotem wiśniowym, wygrzebała te wiśnie na dnie naszej spiżarni, pachniał tak obłędnie. Ta kobieta ma niespożyte ilości energii, biega po tym domu w poszukiwaniu przeróżnych składników do wszystkiego, a ja, w końcu jestem o wiele młodsza, siedzę na tym krześle i czuję, że zasypiam.
- Nie śpij kochanie, nie śpij. - rzuca mi przed nos kolejną paczkę bakalii, którą mam pokroić.
- Po co tego wszystkiego tyle? Przecież będziemy tylko my. - przerywam na chwilę i w moich ustach ląduje kawałek wcześniej pokrojonej przeze mnie suszonej śliwki. Oczywiście nie odbyło się bez tego żebym nie zakuła się nożem, co śmiechem skomentowała kobieta, a ja udałam, że jestem obrażona.
- Po prostu nie lubię ubogich świąt. - mówi nadal odwrócona w stronę piekarnika i coś przy nim kręci.
- Nie przelewa się nam. - wracam do krojenia tych przeklętych śliwek i prawię płaczę z niezadowolenia. Babcia już nic nie odpowiada, po chwili gdy pytam się co mam jeszcze zrobić, każe mi iść i sprzątać. Po ogarnięciu całego dołu, przyszedł czas na górę, stwierdziłam, że przyszedł czas na gruntowne porządki w moim pokoju, a od nowego roku, będą również wielkie zmiany w moim życiu. Oparta o łóżko wpatrywałam się w małe, drewniane pudełko, które leżało obok mnie. Było ono czymś na wzór kapsuły czasu, ja, jako pasjonat pisania pamiętników, musiałam je gdzieś później trzymać. Lądowały tam również przeróżne zdjęcia, które miały być tylko moje i nikt nie miał prawa ich zobaczyć. Były tam listy i to tona listów, niestety niektóre przyjechały do mnie z powrotem. Odnalazłam tam również wiele małych rzeczy, które były wspomnieniami poprzednich lat. Otworzyłam jeden pamiętnik, ten który skończyłam pisać zaledwie dwa miesiące temu. Przejechałam dłonią po kartkach, które się w nim znajdowały, zdmuchnęłam lekki kórz, który osadził się na nich. Zaczęłam czytać. Pierwsze wpisy były przepełnione nudą, to tak wtedy w moim życiu nic się nie działo, później poznałam jego i było tak dobrze, a później wszystko zepsułam. Wpisy z czasów, które spędziłam z Maćkiem są przepełnione optymizmem, nie wiem gdzie podziała się tamta Kasia. Znajduję również teksty już z tamtego okresu gdy się upokorzyłam. Znajduję nawet ten pieprzony numer, a łzy zaczynają spływać mi po policzkach. Ocieram je dłonią, wszystko wrzuciłam z powrotem do pudełka, zostawiłam tylko jedną stronę, którą kiedyś wyrwałam z niego, można to stwierdzić i na podstawie zeszytu jak i kartki, które gdyby chciało je się do siebie dopasować, to pasowałby idealnie.
Jest pięć po piątej, słońce lekko wschodzi, a ja cicho wkradam się do domu. Ściągam wysokie buty, by nie narobić hałasu, niemalże biegiem udaję się do własnego pokoju. Jednak wychodzę z niego szybko i po chwili ląduję pod gorącym prysznicem, chyba nie mogłabym wytrzymać tego, że mam to na sobie. Czuję jak jego ohydne łapska nadal oplatają mnie w pasie. Wydaję z siebie cichy jęk niezadowolenia, frustracji, chciałabym cofnąć czas. Moje łzy mieszają się razem z ciepłym strumieniem lejącej się wody. Opadam bezsilnie na zimną podłogę. Moje rozpalone ciało styka się z zimną powierzchnią płytek. Jest idealnie, brakuje tylko Maćka, który przytuliłby mnie i powiedział, że będzie dobrze, że się nie gniewa. Ale jego już pewnie nie będzie ze mną.
Przypomniała mi się tamta sierpniowa noc, chciałabym zmyć z siebie pamięć o niej, lecz ona co chwilę wraca. Od tamtego momentu stałam się jeszcze bardziej skryta, jeszcze mniej ufałam ludziom. Ale sama chciałam, prawda? A Maciek, ech, rozumiem go, gdyby on zrobił mi coś takiego pewnie zrobiłabym to samo co on. Kładę się na skraju łóżka, a moja twarz, która prawie cała wypełniona jest już łzami, ląduje w objęciach poduszki. Jest dobrze, płacz pomaga, przynajmniej mi, uspokajam się później. Do ręki biorę telefon i patrzę się na godzinę, jest kilka minut po szesnastej. Udaję się na dół do babci, w celu powiedzenia, że skończyłam to co miałam zrobić i przyszłam po kolejne wskazówki. Ona siedzi ubrana w gruby kożuch, na werandzie i ogląda słońce, które wędruje coraz niżej nad górami. Siadam obok niej i wpatruję się w to co ona, gdy niebo robi się koloru dojrzałej pomarańczy, a śnieg lekko się w nim mienie kobieta pyta się mnie o moją tajemnice. Tak to nazwała, ponieważ są chyba tylko trzy osoby, które znają prawdę i wiedzą o co chodzi. Nie chcę jej mówić, nie chcę przeżywać tego po raz kolejny, dopiero co ogarnęłam moje myśli, które balansowały na linii - tamten dzień, a ten. Ona nalega, a ja zaczynam jej opowiadać moją historię. Siedzimy na dworze, bez żadnego światła, przy dobrych minus dwudziestu stopniach, opatulone tylko w grube kurtki i koc. W ręku każda z nas trzyma kubek z parującą herbatą, który nieco nas rozgrzewa. Babcia chyba nie wierzy, że zniżyłam się do takiego poziomu, nie wiedzę jej wzroku, lecz mogę go sobie wyobrazić. Świdrujące oczy, które przeszywają cię na wylot, po chwili jednak nastaje chwila współczucia, gładzi mnie po ramieniu i każe wejść do środka.
- Nadal twierdzisz, że każdy błąd jest do wybaczenia? - pytam się jej gdy siadamy w dużym pokoju, a ona włącza telewizję.
- Jak najbardziej. Jego to boli, ale ciebie kocha, no spójrz na niego, widziałam go ostatnio parę razy. - ja też go widziałam, przypominam sobie w myślach nasze ostatnie spotkanie, przelotne spotkanie się naszych oczu. Mały uśmiech spotyka się z moją twarzą na samo wspomnienie tamtego spotkania. Babcia udaje się do swojego królestwa, w celu przygotowania nam jakiejś kolacji, prawdę mówiąc, kuchnia chyba ma jakieś dobre oddziaływanie. Czuję się tam najbezpieczniej, uwielbiam tam przesiadywać i pochłaniać te wszystkie zapachy, którymi jest wypełniona. Kobieta przywołuje mnie do sobie, a ja posłusznie stawiam się w danym miejscu. Każe mi iść do sklepu po śmietanę. Nie, żebym nie chciała jej pomóc, ale jest zimno, jest ciemno, lekko nas zasypało i się boję. Babcia patrzy przez okno na śnieg, który znajduje się dosłownie wszędzie.
- Tylko się nie zgub w tych zaspach - krzyczy mi na odchodne. Dzięki, na pewno mi się przyda.
Czuję się jak, znasz to uczucie,
jakbym się zakochiwała.
Nigdy więcej nie wyjdę z domu w tak wielki śnieg! Nigdy! Raz tak bardzo zakopałam się w zaspę, że dobre pięć minut zajęło mi wyjście z niej. Będę chora, już to czuję. Zobaczenie niezaśnieżonej uliczki w Zakopanem tego wieczoru było chyba czymś niemożliwym. Otrzepałam się z wszechobecnego śniegu i skierowałam się na jezdnię, jedyny suchy kawałek w tym miasteczku. Szłam szybko, chciałam już znowu znaleźć się w domu, zakopać się pod kocykiem z przyjemną książką i kolejną już tego dnia herbatą, lecz wizja tego, że kolejny raz będę musiała się przekopywać poprzez ten cholerny śnieg. Z ulgą spojrzałam na wielki napis obwieszczający, że stoję pod jednym ze spożywczaków, weszłam do środka mocno pchając drzwi, które niestety odmawiały mi posłuszeństwa. Szybko przemknęłam obok regału z pieczywem i po chwili znalazłam się przy nabiale, wzięłam to po co tu przyszłam i zadowolona udałam się w stronę kasy, lecz chyba nie powinnam się tak cieszyć. Całe szczęście, że stałam na końcu kolejki, dziwne, że w godzinach wieczornych, tyle osób potrzebuje nowych produktów, lecz są święta, nie ma co się dziwić. Stojąc tak i prosząc Pana o to żeby w drugą stronę lepiej mi się szło spojrzałam trochę przed siebie. Znajoma czapka, znajoma kurtka, widziałam go zaledwie dwa dni temu. Ja to mam szczęście. - powiedziałam sobie w myślach. Chłopak już miał wychodzić ze sklepu, a ja myślałam, że mi się upiecze, ale w ostatnim momencie się odwrócił, zawołała go kobieta, która stała na kasie. Zapomniał rękawiczek. Szlag, spojrzał w moją stronę. Spuścił wzrok i wyszedł z pomieszczenia. Szybko zapłaciłam i równie sprawnie jak weszłam do sklepu tak i z niego wyszłam.
- Cześć. - odskoczyłam na bok. Przestraszyłam się. Stał pod ścianą, z małą reklamówką w ręce, światło latarni, która oświetlała podjazd padało centralnie na niego. - Może podwiozę cię? W końcu nie masz blisko do domu, a ten śnieg. - przerwał i spojrzał na biały puch. - Jest uciążliwy. - w sumie, co mi szkodzi? Mogę z nim pojechać.
- Myślałem o tobie ostatnio. - wypalił nagle, a ja prawdopodobnie oblałam się rumieńcem. - Myślałem o tym jak się poznaliśmy i o naszym pierwszym wspólnym spacerze, i przeglądałem nasze zdjęcia. - jego głos był smutny, przynajmniej tak mi się wydawało. - Wiesz, szkoda, że to się skończyło.
- Tak, ja też wspominałam ostatnio. Minąłby rok, pamiętasz? - uśmiecha się, tak niewinnie jak zwykle. Dawno nie rozmawialiśmy, a tą wymianę paru zdań chyba rozmową nazwać nie można, ale dała mi nadzieję, że jeszcze wszystko można uratować. Podjeżdżamy pod mój dom, chcę już wysiąść, lecz łapie mnie za dłoń, chwyta ją mocno i szepcze parę słów, ledwo dosłyszalnych. Żegnam się z nim i szybkim krokiem idę w stronę drzwi, otwieram je, odwracam się jeszcze raz, nadal tam stoi, jeszcze nie odjechał. Może jest jeszcze o co walczyć?
-------------------
Ogólnie chyba dobrze, tak mi się wydaje, wyszło długie, chyba. Zrobiłam z Maćka jabłkowego potwora, o nie. Dziękuję za tyle miłych komentarzy pod ostatnim rozdziałem/prologiem! Jesteście niesamowici! Zachęcam was do zaglądania do karty bohaterowie - jak chcecie dowiedzieć się czegoś o Maćku i Kasi jak i do karty autorka - tam jest troszkę o mnie.
Jakby ktoś chciał być informowanym o nowych rozdziałach to zostawcie swoje tt lub gg jak wolicie, jeżeli nie to nie zmuszam.
Przepraszam za wszystkie błędy.